Morza Wszeteczne – Marcin Mortka

Bycie kapitanem statku pod piracką banderą do łatwych nie należy. Jednocześnie nie można narzekać na niedobór przygód i mocnych wrażeń. Przekonamy się o tym, czytając o perypetiach załogi Rolanda zwanego Wywijasem w książce Marcina Mortki pt. Morza Wszeteczne.

Gdy chcę znaleźć nową książkę do czytania, zazwyczaj wybieram się do składów tanich książek. Nie ze względu na cenę znajdujących się tam grimuarów, a bardziej ze względu na to jakie książki można tam dostać. W Empiku możemy kupić jedynie co popularne i przedrukowywane w nieskończoność, dlatego regały z fantastyką uginają się głównie z tytułami z Fabryki Słów, gdzie prym wiodą takie nazwiska jak Pilipiuk, Ćwiek czy Grzędowicz. I choć polska fantastyka to wielu innych, poczytnych autorów, próżno ich szukać w księgarniach wielkich sieci.

Gdy pewnego dnia odwiedziłem wrocławskiego Dedalusa, znalazłem tam książkę Wyspy Plugawe, która choć wzbudzała moje zainteresowanie, była drugim tomem cyklu. Pierwszym, jak się okazało stanowił tytuł Morza Wszeteczne, którego jednocześnie nigdzie nie mogłem znaleźć (w sprzedaży stacjonarnej) co dziś, po zapoznaniu się z tym tytułem, ogromnie mnie dziwi. W każdym razie w końcu udało mi się dostać ów tomik – w postaci audiobooka i lektura przeszła moje najśmielsze oczekiwania.

Davy Jones na sterydach

Kapitana Rolanda poznajemy w momencie gdy upojna noc w zamtuzie zostaje zakłócona nagłą rozpierduchą. Chcąc nie chcąc szemrana zgraja musi ratować się ucieczką z miasta, ostrzeliwanego z niewyjaśnionych przyczyn przez tajemniczy galeon, a akcja z każdą chwilą nabiera tempa. Z lokalnej rozwałki zmienia się w spisek mocarstw i odwieczne starcie aniołów z demonami. A cały ten ambarams spada na barki Rolanda i jego załogi, na widok której demoniczna załoga Davy Jonesa narobiłaby w portki i zwiała gdzie pieprz rośnie.

Miny takie jakby nietęgie

Porównanie o tyle trafne, że w zasadzie wszyscy piraci mogą pochwalić się rozmaitymi mutacjami, zaczynając od kapitana, który oprócz rąk ma również macki. Pierwszy mat z kolei strzela z języka jak z bicza, kanonier pluje ogniem, a szaman, oprócz rozmawiania z duchami, potrafi w mig przywołać na wrogów tajfun czy burzę z piorunami. Jednocześnie cała ta hałastra to zaprawieni, również w bojach, wojownicy, przy których nawet liczniejsze od piratów regularne wojska nie mają żadnych szans. I przez te i inne zabawne perypetie tej bandy typów spod ciemnej gwiazdy, wprost nie można oderwać się od lektury.

Rrrrrwa mać!

Morza Wszeteczne to książka żywa i dynamiczna, a dzięki dialogom jednocześnie dobrze oddająca klimat pirackiego rzemiosła. W filmach i powieściach o karaibskich rabusiach, piraci choć nieokrzesani, zawsze w mowie nacechowani są ogładą, która przecież do nich zupełnie nie pasuje. W książce Marcina Mortki język jest natomiast ostry i dobitny, a przekleństwa i obelgi wspaniale budują atmosferę świata Mórz Wszetecznych. Piraci nie przebierają w słowach, co nie oznacza jednocześnie używania przekleństw jak przecinków. Zamiast tego, budują one obraz sytuacji i podkreślają dynamizm sceny, co jest szczególnie ważne w powieściach pełnych akcji.

– Który objął przywództwo podczas mojej nieobecności? 
– Akurat komuś przyszedł do głowy podział władzy, cholera jasna! – rozzłościł się Seamus i bezceremonialnie odepchnął ostrze. – O okręt trza się było troszczyć, bo gdy Baobab zerwał się do lotu, szkwał w nas przypieprzył, że hej! A jeśli chodzi o przejęcie władzy, sir, to proszę mi wierzyć, że jeśli kiedykolwiek przyjdzie to komuś do głowy, dowiesz się pan, kurwa, pierwszy! 
Ostatnie słowa wręcz wykrzyczał. Roland spokojnie przeczekał atak złości nawigatora, po czym rozluźnił uścisk macek. 
– W porządku. Jesteście rozgrzeszeni. Saemus, wracaj na kurs, a ty, Mandragora przejmujesz dowodzenie. Możesz komuś wpierdolić, jeśli cię to pocieszy.

Marcin Mortka, Morza Wszeteczne

Oprócz języka, bardzo spodobały mi się również imiona głównych bohaterów, a raczej ich pseudonimy. W końcu wśród zbirów funkcjonują raczej ksywki niż faktyczne imiona, a anonimowość jest w cenie. Ten element również, podobnie jak w Czarnej Kompanii, Glena Cooka, oddaje klimat pirackiej braci. I tak do załogi Rolanda możemy zaliczyć m.in. Mandragorę, Bao Baba, Berbelucha, Ognika czy Strupa. A każdy z tych przydomków związany jest oczywiście z cechą danej osoby. Na tyle rzucającą się w oczy, że to właśnie imię przylgnęło do pirata i na stałe używane jest wśród załogi.

Pirackie słuchowisko

Na uwagę zasługuje również fakt, że po książkę Marcina Mortki sięgnąłem po laserowej korekcji wzroku, dlatego jak już pisałem, zamiast tradycyjnego tomiku, postawiłem na audiobook. Jego lektorem jest Maciej Kowalik, dzięki któremu sama książka nabrała również dodatkowych walorów słuchowych. Lektor bowiem nie czyta książki tym samym głosem, a wczuwając się w klimat świata który budują Morza Wszeteczne, odgrywa każdą z postaci lekko zmienioną intonacją. Dzięki temu od razu wiemy kto uczestniczy w dialogu i jednocześnie dostajemy prawdziwe słuchowisko. Przyswajanie książki w ten sposób to czysta przyjemność.

Gorąco polecam Morza Wszeteczne, zwłaszcza amatorom żeglarskich opowieści, a również tym, którym podobała się Czarna Kompania. Znajdziecie tu mnogość charakterystycznych postaci oraz świat opowiedziany w dialogach ludzi będących jego częścią. Przed wami przygoda pełna naprawdę nieoczekiwanych zdarzeń, absurdalnych sytuacji i dużej ilości dobrego humoru, wprost z kwiecistej mowy załogi Rolanda zwanego Wywijasem.

Rocznik 1989. Absolwent uczelni ekonomicznej, nie pracujący w zawodzie. Amator fotografii oraz górskich wycieczek. Gracz konsolowy i erpegowy. Strażnik Tajemnic. Wciąż nie wie co będzie robił w przyszłości.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x